czwartek, 26 lutego 2015

Lewiatan


Na film "Lewiatan" Andrieja Zwiagincewa szłam z ciekawością i pewnego rodzaju niepewnością. Obraz okrzyknięty mianem politycznego i antyputinowskiego przywoływał w mojej pamięci inne, nieudane produkcje o tej tematyce. Po obejrzeniu "Lewiatana" byłam zaskoczona, wszystkie obawy były niepotrzebne. Zwykła, z pozoru banalna historia człowieka, który walczy ze skorumpowaną władzą, okazała się pokazem kunsztu reżysera "Eleny". Opowieść o Koli, jego żonie Lili i synu Romie przywołuje skojarzenie z biblijna Księgą Hioba i nie jest ono przypadkowe.

Miejscowość nad brzegiem morza, z dala od miejskiego zgiełku, gdzie ludzie żyją swoim życiem-pozornie wszystko wydaje się zwyczajne. Seria niepowodzeń, których doświadcza główny bohater wydaje się nieprawdopodobna, burzy tę atmosferę. Kola staje w obliczu eksmisji z własnego domu, intrygi mera sprawiają, że traci wszystko. Nie poddaje się jednak, walczy ze skorumpowaną władzą, ale przegrywa- traci wszystko i zostaje oskarżony o zbrodnię.


"Lewiatan" to jeden z tych filmów, których nie lubię oglądać w tłumie. Świetna gra aktorska, wspaniałe panoramiczne zdjęcia i sama historia wytwarzają kruchą aurę intymności, w którą widz zostaje wciągnięty.

Film Andrieja Zwiagincewa jest dziełem wielowątkowym. To historia o walce jednostki o swoje prawa, o walce dobra ze złem, opowieść o współczesnym świecie. Każdy widzi ją inaczej. To przede wszystkim wspaniała, ale trudna opowieść, która po obejrzeniu może przytłaczać. Wydźwięk filmu sprawia jednak, że nie trzeba go w pełni zrozumieć, aby wywarł na nas wrażenie. I coś pięknego jest w tej ludzkiej niewiedzy, bo okazuje się, że niektóre kwestie mogą pozostać niedopowiedziane. Wystarczy jedna scena, jeden szczegół. Nie ważne, co zadziałało, ważne, że skłoniło nas do myślenia, bo o "Lewiatanie" nie da się zapomnieć.