Na film "Lewiatan" Andrieja Zwiagincewa szłam z ciekawością i pewnego rodzaju niepewnością. Obraz okrzyknięty mianem politycznego i antyputinowskiego przywoływał w mojej pamięci inne, nieudane produkcje o tej tematyce. Po obejrzeniu "Lewiatana" byłam zaskoczona, wszystkie obawy były niepotrzebne. Zwykła, z pozoru banalna historia człowieka, który walczy ze skorumpowaną władzą, okazała się pokazem kunsztu reżysera "Eleny". Opowieść o Koli, jego żonie Lili i synu Romie przywołuje skojarzenie z biblijna Księgą Hioba i nie jest ono przypadkowe.
Miejscowość nad brzegiem morza, z dala od miejskiego zgiełku, gdzie ludzie żyją swoim życiem-pozornie wszystko wydaje się zwyczajne. Seria niepowodzeń, których doświadcza główny bohater wydaje się nieprawdopodobna, burzy tę atmosferę. Kola staje w obliczu eksmisji z własnego domu, intrygi mera sprawiają, że traci wszystko. Nie poddaje się jednak, walczy ze skorumpowaną władzą, ale przegrywa- traci wszystko i zostaje oskarżony o zbrodnię.
"Lewiatan" to jeden z tych filmów, których nie lubię oglądać w tłumie. Świetna gra aktorska, wspaniałe panoramiczne zdjęcia i sama historia wytwarzają kruchą aurę intymności, w którą widz zostaje wciągnięty.